piątek, 27 maja 2016

Rozdział czterdziesty pierwszy - Nowy, mały Wrona

22 wrzesień 2016 r.
            Andrzej był wściekły sam na siebie, że posłuchał Ingi by pojechał ze Skrą na obóz przygotowujący do nadchodzącego sezonu klubowego. Dostał nawet zgodę od trenera by go sobie odpuścić skoro zbiega się on z terminem porodu. Jednak jego żona zapewniała go, że może spokojnie pojechać, bo raczej synek nie zamierza przyjść na świat zgodnie z terminem. Z ciężkim sercem wyjechał, a rano gdy pakował swoje rzeczy w hotelu dostał telefon od swojej szwagierki, że Inga pojechała do kliniki. Zaklął pod nosem. Nie mógł nic zrobić. Był oddalony od Warszawy o ponad czterysta kilometrów i czekała kilkugodzinna podróż do Bełchatowa nim wsiądzie w swój samochód i pojedzie do stolicy. Co chwila zerkał na zegarek i telefon, bo Olga miała mu dzwonić gdyby coś się zmieniło, wydarzyło. Ogólnie miała mu dawać znać co chwilę. Nie mógł usiedzieć na swoim miejscu w autokarze. Szukał czegoś w plecaku, sprawdzał coś w telefonie, stukał nerwowo w szybę. Jak dla niego pojazd wlókł się niemiłosiernie. Modlił się by wszystko poszło dobrze, by ani Indze ani synkowi nie stało się nic złego.
            - Andrzej, spokojnie. Za dwie godziny będziemy w Bełchatowie – Karol próbował uspokoić kolegę, ale dostał tylko mordercze spojrzenie.
            Jak miał być spokojny, skoro kolejny raz zawiódł Ingę? Obiecał jej, że tego dnia będzie z nią. Przecież wiedział jak bardzo bała się porodu, jak każda myśl o nim powodowała u niej bladość. Wyrzucał sobie, że jej posłuchał, że pozwolił jej decydować o tym co ma robić. Odebrał kolejny telefon od Olgi. Przy każdym dzwonku miał przyśpieszone bicie serca i obawiał się jakiejś złej wiadomości. Olga jednak za każdym razem uspokajała go i zapewniała, że jeszcze jest na sali i czekają. Już widział minę teściowej, gdy wpadnie zdyszany do szpitala. Nie obejdzie się bez dziwnych komentarzy.
            W końcu wysiadał pod halą w Bełchatowie. Nic mu tego dnia nie szło. Na dodatek półtora tygodnia temu przyjechał z Kłosem i teraz musiał iść do mieszkania na nogach. Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
            - Nie wygłupiaj się. Odwiozę cię do domu – powiedział środkowy, a przyjaciel tylko posłał mu wdzięczne spojrzenie.
            W mieszkaniu przepakował tylko torbę. Spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Zbiegł po schodach i z piskiem opon ruszył spod bloku. Tylko tych myśli przekazanych przez telefon się trzymał. Miał wrażenie, że wszystkie korki na odcinku Bełchatów – Warszawa zbiegły się w ten jeden dzień. Na dodatek rozładował mu się telefon. Nigdy w życiu nie czuł się jeszcze tak bezsilny. W końcu dojechał i zaparkował byle jak samochód pod kliniką. Wbiegł do głównego holu i zaczął się nerwowo rozglądać za recepcją. Już ją namierzył, gdy usłyszał za sobą głos Olgi.
            - Andrzej! – podeszła do niego. – Chodź!
            - Wszystko w porządku? Czy wszystko w porządku z Ingą i dzieckiem?
            - Tak. Urodziła godzinę temu. Masz wyłączony telefon.
            - Rozładował mi po wyjechaniu z Bełchatowa. Jak ona się czuje?
            - Nie wiem. Nie byłam u niej. Powiedziała, że chce najpierw z tobą porozmawiać.
            Zbladł. Nie wiedział o co chodzi. Dlaczego Inga nie chciała zobaczyć się z rodziną. Znaleźli się pod salą, z której właśnie wychodził lekarz.
            - Szczęśliwy tata, co? – spytał z uśmiechem. – Ma pan bardzo dzielną żonę. Gratuluję zdrowego synka. Siłę w płucach to on ma – zaśmiał się i odszedł w drugą stronę, a Andrzej stał jak słup soli. Wszystko było w porządku. Inga była cała i zdrowa oraz czekała na niego w sali. Nogi miał jak z waty. Nie mógł zrobić kroku.
            - No wejdź do niej – zachęcała go Olga.
            - Tylko na ciebie czeka – prychnęła mama dziewczyn, która nie mogła się pogodzić z tym, że jej córka nie chce widzieć nikogo innego tylko Andrzeja, który  wybrał się akurat w tym czasie na jakieś zgrupowanie klubowe.
            Niepewnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Przekroczył próg pokoju i ujrzał widok, który kompletnie zbił go z pantałyku. Jego piękna żona podparta poduszkami tuliła do siebie ich dziecko. Lekko blada, zmęczona i poplątanymi włosami, ale dalej piękna. Musiała go nie usłyszeć, bo nawet nie podniosła głowy tylko z uśmiechem wpatrywała się w twarz dzieciątka.
            - Witaj skarbie – powiedziała czule. – Czekałam na ciebie bardzo długo, aż w końcu przyszedłeś do mnie – ucałowała rączkę syna. – Bardzo cię kocham. I tata też. Nie długo tu będzie.
            - Już jestem – wychrypiał.
            - Andrzej – spojrzała na niego z uśmiechem.
            Widział zmęczenie na jej twarzy, ale i ogromną radość. Promieniała z niej. Usiadł obok niej na łóżku i objął ją ramieniem. Pocałował w czubek głowy i poczuł jak gorące łzy spływają mu po policzkach. Ta bardzo się bał, tak bardzo modlił się by im nic się nie stało. By ona i dziecko czekali na niego zdrowi w tej białej sali. Schodziło z niego całe napięcie, strach. Pojawiała się radość i szczęście, że w końcu są już w trójkę.
            - Jest śliczny, prawda? – spytała z uśmiechem.
            Nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzył na synka i nie mógł w to uwierzyć. Malutki nosek, oczka, które obecnie były zamknięte, rączki. Wydawał się taki drobniutki, że Andrzej nie wiedział jak będzie w stanie się nim opiekować by nie robić mu krzywdy. Był szczęśliwy, że widzi dwoje najważniejszych dla niego ludzi, którzy są blisko i może na nich patrzyć. Niepewnie objął Ingę ramieniem.
            - Jest tak piękny jak ty. Dziękuję – pocałował ją w czoło.
            - Jestem tak bardzo szczęśliwa, że to ja tobie dziękuję – powiedziała wzruszona.
            - Jesteś najwspanialszą żoną jaką mogłem mieć. Nie zasłużyłem na ciebie nawet w najmniejszym procencie, a ty na dodatek urodziłaś mi dziecko – pocałował ją nieśmiało. Wyczuł, że uśmiechnęła się, gdy poczuła jego wargi na swoich.
            - Jesteś moim księciem z bajki. Kocham ciebie i naszego syna.
            - Tak samo jak ja was.
            - Chcesz potrzymać Adasia? – Imię dziecka wypowiedziała z taką czułością w głosie, że Andrzejowi ścisnęło serce.
            - Ja… Nie… Zrobię krzywdę – dukał sparaliżowany strachem.
            - Nie bój się. Trzymałeś przecież swoich chrześniaków. Usiądź przodem do mnie – poprosiła, bo nie mogła zbytnio się obrócić. Czuła się obolała i zmęczona. – Ułóż ręce – instruowała go i podała mu dziecko. – Uważaj tylko na główkę – powiedziała i rozpłakała się na widok Andrzeja z ich synem. Już sądziła, że nigdy takiego widoku nie zobaczy, że zawsze będą tylko we dwójkę. Schowała twarz w dłoniach i nie mogła się uspokoić. Spełnianie tych najskrytszych marzeń było czymś ponad jej siły.
            Ucałował jej włosy. Spojrzała na niego. Nie miał jak otrzeć jej łez, chociaż bardzo by chciał. Czuł, że otacza ich magia, której nigdy nie doświadczyli. Zostali rodzicami. Mieli dziecko, którego chcieli.
_________________
Dobrze, że to opowiadanie mam już zakończone, bo w obecnej sytuacji zakończenie go byłoby dla mnie niemożliwe. 
Do następnego :) 

2 komentarze:

  1. Jaki to uroczy rozdział, tylko więcej takich. Adaś, piękne imię. Czekam na kolejny rozdział, weny, zapraszam na moje blogi i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. halo halo. ?
    ja nadal czekam na nowy rozdział. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń