piątek, 2 października 2015

Rozdział dwudziesty ósmy – Październik

„Uśmiech na Twojej twarzy mówi, że mnie potrzebujesz.
Jest prawda w Twoich oczach, która mówi, że mnie nigdy nie opuścisz...” [1]
11 kwiecień 2015 r.
            Inga obudziła się około ósmej rano. Czuła prawą dłoń Andrzeja na swojej talii. To była jedna z tych sobót, gdzie on miał tylko popołudniowy trening. Uśmiechnęła się. Próbowała zasnąć ponownie, ale nie mogła. Zbyt wiele siedziało w niej emocji z ostatnich dni. Wiedziała, że mama nigdy nie wybaczy jej rezygnacji z takiej propozycji. Zawsze chciała żeby jej córka rozwijała swój talent, karierę i drogę którą obrała. Jednak ona wiedziała, że dobrze zrobiła, bo przecież Andrzej nie będzie grał całe życie. W końcu i on zejdzie z boiska jak każdy sportowiec i wtedy ona będzie mogła poświęcić się architekturze i projektowaniu wnętrz. Mogła poczekać. Nigdy nie zależało jej na tym by awansować szybko i zajmować coraz wyższe szczeble. Lubiła po prostu to robić i to dawało jej największa satysfakcję, gdy jej pomysły zyskiwały aprobatę przełożonych i klientów. To było dla niej najważniejsze na tej płaszczyźnie. Z kolei w życiu prywatnym chciała tylko być przy Andrzeju i założyć z nim rodzinę. Niczego więcej nie potrzebowała, bo ta część była jej priorytetem, czymś od czego uzależniała pozostałe sukcesy. Nie mogłaby być szczęśliwa w Nowym Jorku bez środkowego. Związek na odległość też nie wchodził w grę. Sześć lat takiego życia zdecydowanie jej wystarczyło. Do takich wniosków doszła podczas samotnej nocy z czwartku na piątek. To były argumenty za rezygnacją i to one przeważyły szalę jej decyzji. Ludzie mogli brać ją za wariatkę, ale była zakochaną wariatką i liczył się tylko Wrona.
Dotyk Twojej dłoni daje pewność,
że złapiesz mnie zawsze gdy będę upadać.
I mówisz to najlepiej kiedy nie używasz słów. [1]
            W końcu postanowiła wstać. Delikatnie wyswobodziła się z objęć siatkarza i zgarnęła z fotela jego koszulkę, którą założyła na siebie. Przytknęła nos do materiału. Pachniała nim. Z szuflady wyjęła jakieś krótkie spodenki i tak ubrana poszła do kuchni. Przechodząc obok dużego lustra i tak stwierdziła, że wygląda jakby miała na sobie tylko jego część garderoby. Lubiła w nich chodzić, gdy przy każdym ruchu czuła zapach jego perfum. Włączyła ekspres do kawy i zaczęła przygotowania do swojego małego rytuału. Przy okazji stwierdziła, że zrobi im śniadanie. Na blat zaczęła z lodówki wyjmować rzeczy potrzebne do zrobienia naleśników. Zrobiła sobie również kawę z dużą ilością mleka i nucąc pod nosem jakąś piosenkę zaczęła przygotowywać ciasto na naleśniki. Zastanawiała się również nad nadzieniem i postawiła na słodki, biały ser, który zamierzała przygotować gdy tylko usmaży ostatni placek ciasta. Nagle rozdzwonił się jej telefon. Zgarnęła go szybko ze stołu by nie obudził śpiącego Andrzeja. Pilnując naleśników, przeciągnęła w prawo zieloną słuchawkę.
            - Tak?
            - Witam. Pani Ingo dzwonię by upewnić się czy jest pani pewna swojej decyzji. – Usłyszała głos prezesa. Wywróciła oczami z powodu jego upartości. Sądziła, że jeśli raz powie nie to da jej spokój. Jednak cały czas próbował ją przekonać. Nawet nie słuchała co do niej mówił tylko przewracała ze spokojem ciasto na patelni. Nic nie było w stanie zmienić jej decyzji. Wczorajsze słowa Andrzeja upewniły ją tylko w tym, że dobrze zrobiła. – Jest tam pani?
            - Tak. Jestem.
            - To pani wielka okazja…
- Ale nie wyjadę do Nowego Jorku. Decyzję podjęłam i jej nie zmienię. Dowidzenia – powiedziała chłodno i odłożyła telefon na blat.
Stała tyłem do drzwi, więc nie mogła wiedzieć, że całej sytuacji przyglądał się Andrzej ubrany tylko w spodnie, które znalazł na podłodze. Lubił się jej przyglądać. Jednak gdy usłyszał nazwę miasta zadrżał. Musiała minąć dłuższa chwila żeby zrozumiał, że kolejny raz odmówiła. Odetchnął cicho. W końcu odwróciła się z talerzem pełnym ciepłych i parujących naleśników. Lekko podskoczyła, gdy go zobaczyła.
– Już wstałeś? Siadaj. Zaraz będzie śniadanie – powiedziała z lekkim uśmiechem i zabrała się z przygotowywanie białego sera.
            - Kto dzwonił? – Spytał niby obojętnie i zajął miejsce przy stole.
            - Prezes z jakąś pierdołą – postawiła przed nim kubek z gorącą herbatą.
            - Czemu kłamiesz? – Spytał, a ona spojrzała na niego zaskoczona. – Słyszałem twoją rozmowę, więc czemu mnie teraz okłamałaś?
            - Nie zmienię decyzji, więc dla mnie to już jest pierdoła – postawiła zieloną miskę z białą masą obok naleśników i splotła ich palce. – Zostaje w Polsce. Przecież tego chciałeś, tego chcieliśmy. W końcu żyć bez ciągłych sztormów.
Jest prawda w Twoich oczach
która mówi, że mnie nigdy nie opuścisz. [1]
- Wiesz, że cieszę się jak wariat, ale chyba dalej niedowierzam, że to dla mnie porzucasz awans i rozwój kariery - wpatrywał się w nią z uwielbieniem.
- Nie będziesz przecież do końca życia grał w siatkówkę. Jak już zakończysz karierę wtedy ja pomyślę o swojej. Co prawda będę musiała przeżyć jeszcze burę od mamy w tej sprawie, ale jakoś przetrwam - nałożyła sobie porcję naleśników i podsunęła mu talerz z jedzeniem.
- Nie wierzę, że to mówię, ale może razem z nią porozmawiamy? - zaproponował. Nie był wściekły, że powiedziała mamie a przed nim ukrywała to do samego końca. Już nie chciał się z nią o to kłócić. To była drobnostka.
- Lepiej nie. Moja mama stała się drażliwa na twój temat od czasu zaręczyn. Nie wiem co jej się stało. Uważa, że powinnam jechać i koniec. Zostawić ciebie i to wszystko. Jeszcze wyplącze się z tego jakaś awantura na miesiąc przed ślubem Olgi - pokiwała tylko przecząco głową, chcąc podkreślić, że to jest zły pomysł.
- Ale wiesz... Może będziemy mieli jej coś jeszcze do powiedzenia...
- Niby co takiego? O czymś ważnym zapomniałam? - spojrzała na niego zdziwiona.
- Gdybym znalazł nam salę na październik, zgodziłabyś się pobrać? - Zapytał, czując się, jakby ponownie się jej oświadczał. Perspektywa jej utraty drugi raz w ciągu kilku miesięcy powodowała w nim paniczny strach. Chciał się go pozbyć. Inga zakrztusiła się kawą, którą właśnie piła. Czego jak czego, ale takiej propozycji się nie spodziewała. Gdy już opanowała atak kaszlu ponownie na niego spojrzała.
- Skąd ten pomysł?
- W środku sezonu reprezentacyjnego albo ligowego nie ma szans na zorganizowanie tego jak należy. Nie chcę czekać rok, dwa, trzy, aż nadarzy się okazja. Październik to idealny czas i zdecydowanie nie interesuje mnie październik za rok, tylko ten.
- Ale... Sam... Matko, sam mówiłeś, że chcesz poczekać z taką uroczystością rok albo dwa. Skąd taka nagła zmiana? Sam tak mówiłeś kilka dni po zaręczynach - myśli w jej głowie gnały jak szalone. W ciągu kilku minionych miesięcy zdecydowanie zbyt często ją zaskakiwał, a ona dalej nie mogła  do tego przywyknąć. Czasami miała wrażenie, że to ona jest w tym związku stroną rozważną a on tą szaloną.
- Myślałem o tym. Oświadczyłem się, bo czułem się gotowy, a ty się z tego samego powodu zgodziłaś. Skoro teraz potrafimy sobie wyobrazić wspólne życie, to na co czekać?
Uśmiech na Twojej twarzy
mówi, że mnie potrzebujesz. [1]
- Zaskoczyłeś mnie, ale dobrze. Jeśli znajdziesz salę to w październiku zostanę twoją żoną - powiedziała z cwanym uśmieszkiem, bo nie wierzyła, że uda mu się coś takiego zorganizować. - Ale obawiam się, że twój urok osobisty nie wiele w tej sprawie da - oparła się wygodnie na krześle i spojrzała na niego rozbawionym wzrokiem.
- Lepiej rozejrzyj się za suknią, skarbie - strzelił brwiami.
- Jesteś bardzo pewny swego i zdecydowanie ty to mówisz mojej mamie. Ja nie pójdę na pierwszą linię ognia.
- To będzie ciekawa rozmowa z mamusią, coś tak czuję - roześmiał się. Już widział minę Elżbiety Kowalskiej na samą wiadomość, że w październiku będzie ich ślub. W uszach słyszał już całą tyradę, że powinni poczekać, że po co ten pośpiech i z całą pewnością Inga jest w ciąży. Przeczuwał również, że ukochana nie będzie miała przez najbliższy czas dobrych kontaktów ze swoją mamą, ale wiedział, że i to przetrwa. - W razie czego mogę cię zabrać ze sobą na kadrę.
- Nie ma takiej potrzeby. A właśnie skoro masz dziś tylko trening popołudniu to może pójdziesz ze mną na zakupy? Musze kupić sukienkę na ślub siostry - zauważyła jego minę i wzrok, a cała jego postawa mówiła: Jakby mało miała ich w szafie. - No, ale skoro nie chcesz to wezmę jakieś inne męskie oko, które mi doradzi - w swoim telefonie zaczęła przeglądać spis kontaktów. 
- Hola, hola. Od kiedy to faceci się tak dobrze znają na sukniach, co?
- Zawsze jest dobrze wiedzieć jak faceci oceniają daną sukienkę.
- Jasne. To lepiej już ja rzucę na to okiem niż te łachudry.
- Zazdrośnik - rzuciła pod nosem. - Koledzy wiedzą, że tak o nich mówisz? - Pytanie wypowiedziała już znacznie głośniej.
- Oczywiście - wyszczerzył się. - Doskonale wiedzą, że nie mają czego szukać u ciebie.
- I tak spokojnie to akceptują, że mówisz o nich tak brzydko? - zaśmiała się i usiadła mu na kolanach. - Zdecydowanie lepiej.
To zadziwiające jak potrafisz mówić
wprost do mojego serca
bez wypowiadania słów rozjaśniasz mrok
I choćbym nie wiem jak się starał,
nie będę umiał nigdy wyjaśnić,
co słyszę gdy nic nie mówisz [1]
            - Gdybyś słyszała nasze słownictwo, to łachudra byłoby komplementem - objął ją w pasie.
- To dlatego nie przychodzę do was na treningi, wolę tego nie słuchać, bo już kompletnie bym została zdemoralizowana przez to wasze słownictwo.
- Jeśli mówimy o demoralizacji, to znam przyjemniejsze sposoby - przytulił twarz do jej szyi.
- Tak? Chcesz się wymigać od zakupów - rzuciła oburzona, ale w duchu przyznawała, że jego zarost przyjemnie drażnił skórkę.
- Naprawdę musisz mieć coś nowego? Nie znajdziesz nic w szafie?
- Nie pójdę na ślub własnej siostry w czymś co już miałam na sobie! - krzyknęła oburzona i posłała mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Jaki jest sens w kupowaniu czegoś, co ubiera się tylko raz? - jęknął. Nie rozumiał jej. Szafa pękała w szwach od nadmiaru kiecek, a ona i tak co jakiś czas kupowała coś nowego i czasami ta rzecz wisiała czy też leżała i czekała na swój moment w jej życiu. Pokręcił tylko zrezygnowany głową.
- Nie ubieram sukienek tylko raz. Ale skoro masz lepszy pomysł na spędzenie czasu to słucham - założyła ręce na biuście i patrzyła na niego wyczekująco.
- Żebyś mi nie wypominała tego do końca życia, to pójdziemy, wybierzemy najpiękniejszą suknię na świecie, a potem dobierzemy do niej najpiękniejszą bieliznę - muskał wargami jej policzek. Wywróciła oczami i pogładziła jego włosy.
- Wiedziałam, że się zgodzisz - uśmiechnęła się do niego promiennie, a następnie mocno przytuliła swój policzek do jego. Zastanawiała się jak mogłaby żyć bez tych jego żartów, dogryzek, jego dłoni, głosu czy zapachu. Nie przetrwałaby takiej rozłąki. Pewnie po kilku miesiącach wróciłaby z płaczem i prosiła o by pozwolił jej wszystko naprawić. Nie to nie było jej życie. Jej było przy nim i tylko on się liczył.
Ostatecznie zdecydowali, że Andrzej pozmywa po ich śniadaniu, a ona zacznie się szykować. Jak na skrzydłach pobiegła do sypialni i zaczęła wybierać strój na ten dzień. Postawiła na białe spodnie oraz ciemną bluzkę z dekoltem w serce. Wzięła szybki prysznic by zmyć z siebie pozostałości nocy. Wysuszyła włosy i upięła je w luźnego koka. Oczy delikatnie podkreśliła czarną kredką. Oceniła swój wygląd i zadowolona wyszła z pomieszczenia i od razu wpadła w  ramiona środkowego, który natychmiast ją pocałował. Nie opierała się. Zaplotła ręce na jego szyi. Jego zarost drażnił jej twarz, ale lubiła to. Przywykła i to było częścią niego. Pogładził jej policzek i wyszeptał, że sam teraz doprowadzi się do porządku i zniknął za białymi drzwiami. W kuchni nie miała już nic do sprzątania. Usiadła na kanapie i na niego czekała.
Po półgodzinie wyszedł z łazienki i w sypialni szybko ubrał się w to co miał pod ręką. Wyszli z mieszkania i wsiedli do jego samochodu. Pojechali do jednego z kilku centrów handlowych do Łodzi, gdzie próbowali nie rzucać się w oczy, co było trudne ze względu na wzrost mężczyzny. Przeszli wiele sklepów nim dziewczyna znalazła coś co jej się spodobało i co siatkarz uznawał za dobre. Wybrali dopasowaną sukienkę z dekoltem w literę V z przodu i z tyłu. Góra była wykonana z czarnej koronki, a dół z kolei z gładkiego materiały w kolorze nude. Początkowo sądziła, że Wrona żartował z tą bielizną, ale gdy tylko wzięła do ręki torebkę z rzeczą natychmiast pociągnął ją do zupełnie innego sklepu. Jęknęła, ale zgodziła się coś przejrzeć. Po kilku próbach i w większości propozycjach Andrzeja zdecydowała się na dwa modele bielizny. Jeden w czarny, gładki z delikatnymi aplikacjami, a drugi koronkowy i zdecydowanie należał do gatunku seksownych. Jednak gdy zobaczyła jego cenę to przeraziła się. Nie zamierzała płacić za coś takiego tak kosmicznej sumy. Chociaż ją to kusiło to jednak przeważał w jej głowie zdrowy rozsądek. Dlatego podała komplet Andrzejowi.
- Odłóż. Wezmę ten – wskazała ręką na tańszy, gdy wyszła z przymierzalni.
- Możesz sobie kupić tamten, ale ja biorę ten - wyszczerzył się.
- Widziałeś jego cenę?
- No tak, ale sama powtarzałaś, że to ślub twojej siostry.
- Ale to nie powód żeby wydawać kosmiczną sumę na kawałek materiału. I na dodatek to od kiedy ty nosisz taką bieliznę? - przyjrzała mu się uważnie i próbowała się nie roześmiać.
- Inwestuję w moje doznania, kochanie - trącił ją delikatnie w ramię.
- Kto powiedział, że ty za to zapłacisz?
- Ja? Dokładnie to miałem na myśli, mówiąc, że ja go biorę.
- Nie biorę cię na zakupy po to byś za mnie płacił - wycedziła cicho przez zęby i skierowała się do kasy, gdzie stanęła w dość długiej kolejce. Podszedł do niej od tyłu i pochylił się lekko.
- Nie denerwuj się, mój huraganie - jego usta trafiły na jej skroń. - Pozwól mi sprawić ci prezent, co?
- To jest za drogie. Nie czuje się komfortowo - nawet na niego nie spojrzała.
Nie lubiła gdy płacił za jakąkolwiek jej rzecz. Do tego, że gdy jedzą na mieście to on reguluje rachunek była skłonna przywyknąć, ale każda pozostała kwestia wywoływała u niej ściągnięcie ust, groźne spojrzenie i obrazę majestatu. Nie chciała by chociaż przez chwilę pomyślał, że jest z nim dla pieniędzy. I tak dość często mieli wystarczająco pod górkę, więc nie chciała nawet takich podejrzeń.
- Mówisz, jakbyśmy byli ze sobą od tygodnia, a nie planowali ślub. Inga, w ciągu naszych wspólnych dziesięciu lat prawie zabroniłaś mi kupić ci cokolwiek. – To była akurat prawda. Zdecydowanie nie pozwalała mu wydać na nią złotówki więcej niż to było koniecznie.
- Bo po co miałbyś mi cokolwiek kupować? Niczego mi nie brakuje.
- Nie denerwuj mnie. Jestem twoim narzeczonym, chyba mam do tego prawo? Nie wierzę - zaśmiał się cicho. - Kobieta, która się wzbrania przed zakupami na nie swój koszt. - Spojrzała na niego zaskoczona ostrym tonem pierwszej części jego wypowiedzi. Czasami i on tracił nad sobą panowanie, gdy słyszał jej  bzdurne jak dla niego tłumaczenia.
- Powinieneś się cieszyć, bo dzięki temu nie ucierpi twój stan konta. Aż tak ci na tym zależy?
- Korzystaj, póki sam to proponuję - dźgnął ją między żebra.
- Ała! - spojrzała na niego groźnie. - W takim układzie proszę - włożyła mu w dłonie komplet, który sama wybrała. - Zapłać za oba Panie Macho - gestem ręki wskazała mu kasę, bo akurat przyszła ich kolej.
- Z przyjemnością - skradł jej całusa w policzek i z uśmiechem obrócił się w stronę kasjerki. Kobieta również odwzajemniła gest i zaczęła nabijać produkty na kasę. Środkowy z dumą podał swoją kartę i wbił czterocyfrowy pin.
- Mała rzecz a jak cieszy - powiedziała zrezygnowana i nie wierząc, że widzi na jego twarzy uśmiech, bo coś jej kupił. To było aż niewiarygodne. Nie mogła tego pojąć. Czasami był jak dziecko i nigdy nie wiedziała co może mu sprawić radość.
- Żebyś wiedziała. W końcu czuję się spełniony - wręczył jej torebeczkę z logo sklepu. - Mogę liczyć na wspólne przymierzanie? – Naprawdę cieszył się, że mógł jej coś kupić, co prawda musiał ją przekonywać, ale zamierzał nad tym mocno popracować. W końcu w październiku miała zostać jego żoną, więc wszystko będą mieli wspólne.
- Jakbym miała coś do powiedzenia w tej kwestii - zaśmiała się cicho. Wspięła się delikatnie na palce i pocałowała go w policzek. - Dziękuję.
- Proszę bardzo. Wiem doskonale, że żadnemu z nas nie zależy na pieniądzach w tym związku, zwłaszcza tobie. Chciałem, żebyś była szczęśliwa i miała to, co ci się spodobało. – Widział ten błysk w oku, gdy zobaczyła droższy komplet. Gdyby tylko mógł spełniałby jej każde pragnienie. Była dla niego najcenniejszym skarbem jaki miał. Przy niej nie liczyło się nic z wyjątkiem tego by się uśmiechała.
Uśmiech na Twojej twarzy
mówi, że mnie potrzebujesz.
Jest prawda w Twoich oczach
która mówi, że mnie nigdy nie opuścisz.
Dotyk Twojej dłoni daje pewność,
że złapiesz mnie zawsze gdy będę upadać. [1]
- Czytasz mi w myślach czy jak? - Potrząsnęła delikatnie głową, a jej ciemne włosy ożyły i spojrzała na niego zdziwiona, bo dokładnie to myślała.
- Chciałbym - lekko zmrużył oczy.
- Nie chciałbyś. Uwierz mi, że nie chciałbyś.
- Rozumiem. Wpadłbym w samo zachwyt od twoich myśli o mnie.
- Od tych negatywnych?
- Nie. Tych jaki jestem boski.
- Takich to akurat nie mam wiele.
- Myślę, że wieczorem cię najdą...
- Wieczorem nie będziesz miał na nic sił po ciężkim treningu.
- Nie byłbym taki pewien. Na czułości zawsze jest czas - chwycił ją za rękę.
- Czas może i tak, ale siły nie zawsze - drażniła się z nim.
- Najwyżej skończymy na grze wstępnej.
- To po co zaczynać?
- No wiesz? - oburzył się. - I to ja niby jestem niewyżyty.
- No a może ja?
- No raczej - przepchnął ją lekko biodrem.
- Cały dzień mnie dziś trącasz - rzuciła oburzona, gdy ledwo uchroniła się przed wpadnięciem na jakiegoś mężczyznę.
- On zimny, on zimny, ona gorąca. On nie chce, on nie chce, ona go trąca - zaczął nucić.
- Śpię dziś na kanapie w salonie. Jeszcze mnie w nocy zrzucisz z łóżka.
- Nie ma mowy. Dzisiaj testujemy wytrzymałość bielizny.
Śmiem twierdzić, że nie ma prawdziwego erotyzmu bez sztuki dwuznaczności; im większa jest dwuznaczność, tym silniejsze podniecenie. [2]
- Śpię na kanapie. W nocy mi zawsze kołdrę zabierasz i mi zimno - powiedziała i ułożyła usta w podkówkę.
- Trzeba mnie szturchnąć i zabrać sobie, a nie. Czy chcesz swoją kołdrę?
- Szturchnąć dwumetrowca, który śpi jak kamień. Jakbym miała swoją to też byś mi zabrał.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nagle mamy spać osobno?
- A to zły pomysł? - Popatrzył na nią jak na kosmitę. Mało brakowało a zaczęłaby się śmiać jak głupia na widok jego miny. Lubiła takie chwile, gdy byli tylko dla siebie i nie liczyło się nic więcej tylko ich dwójka. - No co, no?
- Dobrze się czujesz?
- Czemu miałabym źle się czuć?
- Osobno? Serio?
- Z tego co widzę nie podoba ci się mój pomysł.
- Nie wydziwiajmy. Mogę spać bez kołdry.
- Oj, żartowałam tylko - złapała go za rękę. - Wystarczy, że mnie przytulisz i jakoś dojdziemy do kompromisu, co?
Dotyk Twojej dłoni daje pewność,
że złapiesz mnie zawsze gdy będę upadać [1]
- Jasne. Będę ci odpłacał za krzywdy w naturze. Pozwolę ci rozbierać mnie z moich koszulek i zakładać na siebie - odparł rozbawiony. - Coś ostatnio mi znikają.
Nie odpowiedziała nic, bo wsiadali właśnie do samochodu. Nim zapięła pasy odwróciła się w stronę tylnich siedzeń by położyć na nich reklamówki z zakupami. Początkowo nie chciała go brać na te zakupy i była nawet skłonna z nich zrezygnować w tym dniu, ale wielki dzień jej siostry zbliżał się wielkimi krokami, a ona dalej nie miała nic kupione. Na dodatek i tak spędzili ze sobą cały ten czas, a dla niej nie było ważne czy byli w domu czy też gdzieś na mieście. Miała odwrócić się do przodu, gdy poczuła na swoim podbródku jego dłoń, a po chwili na swoich ustach jego wargi. Odwzajemniła pocałunek od razu. Jak zawsze w takich chwilach liczył się tylko on i jego bliskość. Pozwalała by nadawał ton przyjemności. Sądziła, że będzie to tylko muśnięcie, ale z każdą sekunda utwierdzała się, że chciał jej przekazać jedno: gdziekolwiek będziesz zawsze będziesz miała moje serce. Odsunął się na chwilę i spojrzał w jej oczy, a kciukiem przejechał po delikatnej skórze ust. Ponownie zbliżył swoją twarz do jej i znowu zatopił się w smaku jej warg. To, że zrezygnowała z oferty dla niego było największym prezentem jaki mogła mu zrobić. Jasno dała do zrozumienia wszystkim dookoła kto jest dla niej najważniejszy. Postawił przed sobą tylko jeden cel: uszczęśliwiać ją każdego dnia i sprawiać by nigdy nie żałowała podjętej decyzji.
Całymi dniami słyszę krzyczących ludzi,
ale gdy mnie przytulasz oddalasz tłum.
I choćby nie wiem jak się starali,
nie zgadną nigdy co zostało powiedziane
między moim sercem a Twoim [1]
__________________
[1] Ronan Keating – „When you say nothing at all”
[2] Milan Kundera 
__________________
Nie mdli Was od tej słodyczy? Taki uroczy ten odcinek. Lubię go :). 

2 komentarze:

  1. A broń Boże, że mnie nie mdli! Ja lubię jak u nich jest tak słodko, wiesz? Bo lubię Andrzejka i uważam, że Andrzejek zawsze i wszędzie powinien być szczęśliwy ot co! :D Ale muszę się przyznać, że nie rozumiem trochę rozumowania Ingi z tym płaceniem. Znaczy się ja rozumiem jest niezależna, nie chcę być utrzymanką i tak dalej. Ja też miałabym opory, ale myślę, że po takim dziesięcioletnim stażu nie miałabym nic przeciwko, żeby co jakiś czas dostawać miłe niespodzianki i takimi samymi miłymi niespodziankami obdarowywać drugą stronę :D

    Jak jest tak miło, słodko i cudownie, to podejrzewam, że szykujesz im wielkie bum! Zgadłam?

    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mdli, też mi się podoba :) Jak znam ciebie i twoje plany, to ten odcinek jest wyjątkowy, bo bez kłótni, pełen optymizmu i ich miłości. Czasem musi pozwolić Andrzejowi być rycerzem, macho i wszystkim innym :) on czerpie z tego mnóstwo radości jak widać. Trzymam kciuki za starcie z mamusią :P będzie ciekawie :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń